W dniach 12-14. 10. 2018 r w Górach Łużyckich odbył się LIX zjazd Klubu Góry-Szlaki. Miejscem zakwaterowania była Chata Růřena położona w osadzie Jedlová. Jako pierwszy w czwartek w progi chaty zawitał Roman z chłopakami. W piątek stopniowo od rana przyjeżdżali kolejni klubowicze. Około 11 wyszliśmy na szlak. Chata stoi u podnóża Góry Jedlovou.
Na szczyt prowadzi niezbyt wymagająca ścieżka. Jedlová (774 m) jest to góra o kopulastym kształcie i stromych zboczach (dawny wulkan). Na płaskim szczycie najokazalszą budowlą jest 23 metrowa kamienna wieża widokowa, która przypomina latarnię morską.
Część wycieczki wchodzi na taras widokowy, inni zamawiają w schronisku posiłki i uzupełniają płyny złocistym napojem.
Po prawie godzinnym odpoczynku ruszamy na kolejny punkt widokowy Tolštejn (670 m). Na szczycie dawnej kopuły wulkanicznej znajdują się ruiny średniowiecznego zamku granicznego z 1278 r. Kamienna warownia strzegła szlaku handlowego łączącego ówczesne Łużyce z Czechami.
Zdobywamy zamek bez żadnych ofiar, tylko jakoś mocno spragnieni płynów bo podejście było „dość wyczerpujące”, a i pogoda zrobiła swoje. I tak jak wcześniej grupa podzieliła się. Jedni poszli na taras widokowy, który znajduje się na szczycie jednej z dwóch górujących skał, inni odpoczywali na ławkach sącząc wzmacniające „soki”.
Po nacieszeniu oczu widokami i ugaszeniu pragnienia maszerujemy na ostatnią atrakcję dzisiejszej wycieczki, tym razem duchową- na Křížovou hore (562 m). Znaki prowadzą przez Jiřetín pod Jedlovou.
Miasteczko położone w dolinie, nad „Starą Praską Drogą”- dawnym szlakiem handlowym. Większość domów to zabytkowe budynki obok których nie da się przejść obojętnie.
Przeżyliśmy tu duże rozczarowanie brakiem otwartej gospody, gdzie planowaliśmy zjeść obiad. Dobrze, że przynajmniej sklepy były otwarte. Po zaopatrzeniu się w niezbędne produkty maszerujemy dalej. Na ostatnie wzniesie podchodzimy północno-wschodnim zboczem, którym to prowadzi droga krzyżowa.
Kulminację zwieńcza kaplica Bożego Grobu.
Teraz już ścieżką wracamy do osady. Dojeżdżają ostatni uczestnicy zjazdu. Kilka osób w piątek było na ferratach. Wieczorem jak zwykle było ognisko i wspólne biesiadowanie i niekończące się rozmowy, a i śpiewy też były.
W sobotę po śniadaniu zrelaksowani po miłym wieczorze jedziemy samochodami do krainy głębokich dolin, wśród których majestatycznie wznoszą się skalne ściany, wieże, labirynty, bramy i wąwozy. Tym cechuje się Park Narodowy Czeska Szwajcaria (České Švýcarsko). Zostawiamy samochody na parkingach w Hřenskuo i podążamy w grupach za czerwonymi paskami drogą, następnie wchodzimy w las.
Powoli podchodzimy pokonując kolejne zakręty leśnej drogi. Już na dole widać było, że natężenie ruchu turystycznego tego dnia jest duże, ludzi jak mrówek. Symbolem Czeskiej Szwajcarii jest Pravičická bráma, która przyciąga rzeszę turystów.
Największy naturalny łuk skalny w Europie o wysokości 16 m. Mieliśmy jednak szczęście bo kolejka do kasy biletowej nie była za długa. Po wejściu na dziedziniec towarzystwo rozpierzchło się we wszystkie strony. Jedni „okupowali” „Sokole Gniazdo”. Obiekt został zbudowany w 1881 r. jako letni pałacyk lokalnego rodu.
Dziś jest tu galeria i restauracja. Inni przysiedli na ławkach pod mostem skalnym popijając kawę, herbatę i inne napoje. Grupami wchodzimy po schodach na tarasy widokowe. Stąd widać bramę w całej okazałości, wspomniane „Sokoli hnizdo”, potężną ścianę skał, oraz Góry Łużyckie.
Na górze dość mocno wiało, więc po szybkich fotkach schodzimy na dół. I dopiero teraz zobaczyliśmy jak kolejka do kasy wydłużyła się. Około południa wychodzimy na malowniczą ścieżkę Gabrieli, którą idziemy do Mezní Louka. Dalej asfaltem 2 km do miejscowości Mezná. Teraz schodzimy do Wąwozu Edmunda (Edmundova soutĕska) .
Ściany skalne mają tu po 150 m. wysokości i otaczają ścieżkę i rzekę z obu stron. Przechodzimy przez skalne tunele i po kupieniu biletów ustawiamy się w kolejce do łódek.
Rejs trwa ok. 20 minut. Płyniemy rzeką Kamenice wijącą się głębokim kanionem wśród potężnych skał, na których można zobaczyć np: wodniaka,
czy smoka.
Przewoźnik przynajmniej w naszej łodzi nadawał jak katarynka ( tu nie chodzi o Kasię), oczywiście po czesku. Jedną z „atrakcji” na trasie jest sztuczny wodospad, wyzwalany przez flisaka po pociągnięciu za linę. Rejsy łodziami odbywają się dwukierunkowo. Z przystani końcowej idziemy żółtym szlakiem do Hřenskou.
Po drodze wstępujemy do knajpki, bo i pora odpowiednia była na obiad. Tak jak pisałem wcześniej kawalkada rozczłonkowała się. Stopniowo dochodzili kolejni klubowicze. Po sytym posiłku przyszedł czas na dobre czeskie piwo.
Zadowoleni z wycieczki (mam nadzieję, że tak) z pełnymi brzuchami wracamy do Jedlovou. Wieczór upłynął tradycyjnie na wspólnej( w grupach i podgrupach) zabawie.
Na niedzielę mieliśmy zaplanowanie wspólne wejście na najwyższy szczyt Gór Łużyckich – Luž (793 m). Żegnamy Jadzię, renatę i Królika, którzy wybrali inną trasę na dzisiejszy dzień.
Jedziemy w stronę granicy czesko-niemieckiej. Mijamy małą miejscowość Horní Svĕtlá, gdzie doskonale widać zabudowę łużycką. Samochody zostawiamy na parkingu przy Chacie Luž, skąd wychodzą szlaki turystyczne. Idziemy za czerwonymi znakami na szczyt graniczny. Trasa jest krótka i niezbyt wyczerpująca.
Na płaskim szczycie dawnego wulkanu, częściowo porośniętym lasem jest miejsce do odpoczynku, ruiny po dawnej gospodzie (spłonęła w 1946 r.) i wieża telekomunikacyjna. Luž jest doskonałym punktem widokowym, z którego rozciągają się widoki m in. na pasmo Gór Łużyckich, Żytawskich, Izery można też zobaczyć kominy elektrowni Bogatyni.
MarcinK wyjął ze skrzynki zeszyt wpisów, gdzie odnotowaliśmy nasze grupowe wejście na Lausche.
Schodzimy za znakami na niemiecką stronę do Waltersdorfu (letniskowa miejscowość), następnie do samochodów. Na parkingu następuje pożegnanie osób, które zaplanowały wyjazd na pobliskie ferraty. Ci co pozostali jadą na Lubijską Górę. Nad miastem Löbeu góruje wzniesienie Löbauer Berg – 450 m (wygasły wulkan), na którym stoi wyjątkowa budowla. Wieża widokowa króla Fryderyka Augusta z 1854 r, która wykonana jest z elementów żeliwnych o misternych wzorach ażurowych. W zdobieniach umieszczone są m in. popiersia saksońskich elektorów.
Ma 28 m wysokości i prowadzi na nią 120 schodów. Z tarasu widokowego rozciąga się panorama m in. na Góry Łużyckie i doliny.
Po „zdobyciu” wieży przysiadamy na ławkach i delektujemy się przysmakami z pobliskiej knajpki. Następnie wracamy na parking i znowu mówimy do następnego razu kolejnej grupie, która wraca do domu lub jedzie w inną stronę. Kilkanaście osób jadzie do Görlitz. Zostawiamy auta na poboczu drogi, bo jak się okazało na miejscu trwają roboty drogowe i nie można było podjechać wyżej. Zdobywamy szczyt Landeskrone, który jest wygasłym wulkanem, a obecnie bazaltowym wzniesieniem o wysokości 419 m.
Tuż przed kulminacją stoi Bismarcksäule, a nieopodal mały zameczek z restauracją i hotelem. Obok znajduje się mini wieża widokowa, z której roztacza się panorama na Góry Żytawskie, Izery czy Karkonosze i pobliskie Görlitz i Zgorzelec.
Zostawiamy na górze chłopaków z Poznania, którzy poczuli głód i zamówili sobie delikatne przekąski. My – Debeściara, Dorotka, heathcllif, Robert J, Darek i ja jedziemy do Zgorzelca. Markowi przypomniała się plackarnia, że gdzieś z ninikami jedli smaczne placki. Jak się okazało po poszukiwaniach w Google to jest takowe miejsce, ale nie w Zgorzelcu, a w Cieszynie . Uzgodniliśmy, że to trochę za daleko jechać i zjemy coś na miejscu. Udało nam się znaleźć fajną knajpkę. Posileni wróciliśmy do samochodów. Nastąpiło ostatnie pożegnanie dzisiejszego dnia .