Zapraszamy na kolejną wycieczkę po Pogórzu Kaczawskim, w ramach której zdobędziemy 4 wzgórza do korony kaczawskiej. Jedziemy na Pogórze Złotoryjskie. Na pierwszą pętelkę wychodzimy z Wilkowa-Osiedle, dawne Wolfsdorf-Siedlung. Parkujemy samochód na małym, leśnym parkingu, gdzie swój początek ma ścieżka przyrodniczo-kulturowa „Żelazny Krzyż” oznaczona biało-zielonym kwadratem.
Trasa nasza wiedzie leśnymi duktami po zakątkach wilkowskiego lasu, a wyznacza ją 12 tablic z informacjami o tutejszej florze i faunie.
Po kilkunastu minutach przyjemnego marszu osiągamy kulminację. Osobliwością wzniesienia Średnia Góra – 427 m są rumowiska skalne w górnych odcinkach i żelazny krzyż, który zdobi szczyt.
Skryty w lesie wspomniany krzyż owiany był przez długie lata tajemnicą. Historia jego, czyli usytuowanie w tym miejscu miało kilka hipotez. Począwszy od tropów cysterskich, którzy w niedalekim Kondratowie mieli swój klasztor, po przez militarne przeznaczenie budowli. Służyła poniekąd Niemcom w czasie drugiej wojny światowej jako element systemu nadawczo-odbiorczego. Jednak przełom co do pochodzenia krzyża nastąpił w 2007 r. Dzięki ogłoszeniom w niemieckiej prasie odezwała się kobieta, pani Christy Fleischer, która przed wojną mieszkała w Wilkowie. Wyjaśniła, że krzyż postawił między 1931-1936 rokiem hrabia von Lüttichan z Prusic na najwyższym wzniesieniu swojej posiadłości na Chwałę Bożą. Wysokość jego, bez cokołu wynosi 13 m, długość ramion 4,9 m.
Tajemnica wyjaśniła się, a kulminacją tego wydarzenia było wytyczenie wspomnianej ścieżki „Żelazny Krzyż” przez Nadleśnictwo Złotoryja.
Zarośnięty szczyt obok wspomnianej budowli zajmuje ławka,
palenisko, tablica informacyjna i żółte oznaczenie z nazwą i wysokością wzgórza. Po zrobieniu kilku zdjęć podążamy dalej za biało-zielonymi znakami obniżając się delikatnie w terenie. Po przejściu kilkudziesięciu metrów, nieopodal piątego przystanku poczuliśmy i zobaczyliśmy dym.
Nie wyglądało to najlepiej. Sucha ściółka jak gąbka chłonęła pozostawiony żar. Pierwszym naszym odruchem było przysypywanie ziemią. Zadzwoniłem też od razu na straż. Dorotka poszła szukać kamieni żeby obłożyć tlące się miejsce i spotkała poszukiwacza skarbów. Pan zajęty swoją pracą stwierdził, że coś tam czuł i widział dym, ale myślał, że ktoś pali ognisko. Zaalarmowany przyszedł nam z pomocą.
Wyposażony m in w łopatę pomógł w zabezpieczeniu miejsca. Była to niezbyt przyjemna sytuacja, która napawała nas niepokojem, susza, tlący się żar, trudno dostępne miejsce i strach, czy strażacy zdążą. Spędziliśmy przy tym zdarzeniu około 40 m i dopiero gdy poszukiwacz zdeklarował się, że poczeka na strażaków my ruszyliśmy w dalszą trasę.
Po wyjściu z lasu dochodzimy do drogi przy, której usytuowany jest 8 przystanek.
Napis na tablicy informuje nas, że na granicy pomiędzy Wilkowem, a Kondratowem przed laty rósł okazały dąb. To tu za czasów, kiedy na Śląsku protestanci byli prześladowani, odbywały się kościelne obrzędy. Chrzczono też dzieci i wtedy to owy dąb otrzymał nazwę Dębu Chrzcielnego. Drzewo spłonęło. Aby upamiętnić te wydarzenia został posadowiony w tym miejscu pomnik z piaskowca.
Ufundowany z dobrowolnych datków. Napis na nim głosi: „Z dochodów uzyskanych z resztek dębu chrzcielnego, który tu stał i w 1847 r został zniszczony przez pożar, został wzniesiony przez władze szpitala w Złotoryi, gminę i wdowę Beer z Kandratowa w 1850 r.” Ciekawe miejsce brakuje tylko ławeczki, aby przysiądź i podziwiać w całej okazałości Średnią Górę.
Po drodze dowiedzieliśmy się, że strażacy zagasili ognisko zapalne. A gdy już kończyliśmy pętelkę dostałem informację, że oni też już schodzą do samochodu. Pierwsza wycieczka dzisiejszego dnia z takimi emocjami, zastanawialiśmy się z Dorotką co będzie dalej…
Kolejne wzgórze z naszej listy to Grodziec położony w centralnej części Pogórza Bolesławickiego.
Jedziemy więc do wsi Grodziec, bo takim mianem określa się zarówno miejscowość, górę jak i stojący na niej zamek. Zostawiamy samochód na parkingu pod kościołem pw. Narodzenia N M Panny.
Świątynia usytuowana jest u podnóża warowni. Pochodzi z XVIII w i stoi na miejscu starszej budowli zniszczonej w trakcie wojny trzydziestoletniej. Warto też obejrzeć pozostałości po starym cmentarzu, który okala kościół.
Niestety ilekroć razy jesteśmy tu zawsze jest zamknięty. Podchodzimy asfaltem na wzniesienie,
które jest typowym nekiem- czyli częścią wulkanu powstałą z zakrzepłej w kominie wulkanicznym magmy. Na szczycie Grodźca – 389 m (niem. Gröditzberg) wznosi się okazała budowla.
Niegdyś gród jednego z plemion Bobrzan. Pierwsze potwierdzone informacje o zamku pochodzą z XII w.
W kolejnych etapach budowy, za czasów Henryka Brodatego drewniano-ziemną fortyfikację przekształcono w murowaną. W czasie wojny trzydziestoletniej (1618-1648) warownia została zdobyta przez wojska księcia Albrechta Wallensteina. Od tego czasu budowla pozostawała w ruinie aż do XIX w. W 1800 r nabył ją Książę Jan Henryk VI von Hochbergz z Książa. Wówczas podjęto prace rekonstrukcyjne i konserwatorskie, które przerwały wojny napoleońskie. Gruntowna odbudowa zamku rozpoczęła się w 1900 r, kiedy właścicielem dóbr został bogaty przedsiębiorca-baron Willibald von Dirksen. Zlecił on opracowanie projektu odbudowy zamku najznakomitszemu architektowi i konserwatorowi w ówczesnych Niemczech – Bodo Ebharda (znanego również z odbudowy zamku Czocha).
W czerwcu 1908 r na uroczystym otwarciu gościł tu cesarz Wilhelm II. W kolejnych latach obiektem zarządzało Śląskie Towarzystwo Miłośników Historii i Starożytnictwa. Mieściło się tu muzeum, restauracja i schronisko turystyczne. Po wojnie w 1945 r. zamek uległ dewastacji, skradziono zabytkowe zbiory, a część wyposażenia spłonęła w pożarze. Opustoszały stał do roku 1959. Wówczas to rozpoczęto prace zabezpieczające i porządkowe. W latach 70 tych Grodziec był siedzibą Teatru Laboratorium. Zasłynął też z faktu, że kręcono w nim m. in. seriale „Przyłbice i kaptury”, „Wiedźmin”, Korona Królów, a także filmy np: „Kwiat Diabła” (prod. rosyjska).
Zamek ze względu na długie i barwne dzieje ma też swoje duchy i legendy np. opowieść o księciu Rybinie, który strzegł zakopanych w podziemiach skarbów. O Czerwonym Upiorze, który pod postacią kościotrupa w zbroi i czerwonej opończy snuje się po zamku. Dba on o praworządność i sprawiedliwość. Po zamkowych korytarzach przechadzają się też Czarna Prababka. Starsza dama ubrana na czarno, która nosi na szyi srebrny krzyż. Krzyż traci swój blask w przypadku spotkania ze złym człowiekiem. Krwawa Elfrieda, która w drodze do władzy wymordowała połowę rodziny. Jest też podanie, które mówi o wielkiej miłość rycerza do zakonnicy. Rycerz uprowadził siostrzyczkę z zakonu i poślubił. Został za to ukarany śmiercią. Zakochanych pochowano w jednym grobie. Dla upamiętnienia tej miłości wykuto tablicę w kamieniu z podobiznami zakochanych. Tyle historii i podań na temat Grodźca, teraz nieco o teraźniejszości. Miejsce to jest przyjazne turystom, dlatego praktycznie zawsze coś tu się dzieje. I tak też było dzisiejszego dnia. Oprócz grona polskich turystów spotkaliśmy też dużą grupę Ukraińców. Przeważnie kobiety z dziećmi. Z przyjemnością słuchaliśmy jak przy ognisku śpiewali ukraińskie piosenki i miło nas zaskoczyło, gdy usłyszeliśmy „Mury” Karczmarskiego. Przypomnieliśmy sobie też jak 2015 roku mieliśmy na zamku spotkanie sudeckie, a nocleg w zamkowej wieży do dziś miło wspominamy. Niestety panujący wówczas kasztelan już nie żyje.
Zamek oferuje też wiele różnorodnych wydarzeń i imprez kulturowych, które odbywają się w różnym czasie np. Święto Wina i Miodu, Tradycyjny Turniej Łuczniczy, Śląskie Święto Pieśni, Między Narodowe Biesiady Zespołów Kresowych czy Towarzyski Turniej Rycerski. Grodziec to niewątpliwie miejsce warte odwiedzenia, jest jedną z atrakcji Pogórza Kaczawskiego.
Kończymy drugą wycieczkę i jedziemy do Proboszczowa. Wieś położona jest na skraju Pogórza Kaczawskiego nad potokiem Skora i to z niej wychodzimy na Ostrzycę, kolejne wzgórze do naszej korony. Zostawiamy samochód na parkingu przy boisku.
Trafiliśmy na mecz ligi okręgowej
Byliśmy świadkami jak wielki upust swoim emocjom dawał trener gospodarzy. Leciały przekleństwa i wyzwiska do swoich podopiecznych, nerwowy człowiek, oj nerwowy był. O dziwo drugi trener epatował spokojem i wielkim opanowaniem. Podczas kilku minut jakie spędziliśmy oglądając chłopaków padły dwa gole, był remis. Nie wiemy jak zakończyło się to emocjonujące spotkanie, bo jak wróciliśmy z góry to było już po wszystkim. Wracamy do naszego wędrowania. Na zachód od Proboszczowa pośród uprawnych pól wyrasta charakterystyczna sylwetka wygasłego wulkanu „Ostrzyca Proboszczowicka”
zwana przez miejscowych Śląską Fudżijamą. Idziemy traktem za żółtymi znakami ( szlak Wygasłych Wulkanów)
mijamy dwa leśne parkingi. Drugi jest dobrze przystosowany do odpoczynku. Stoi tu duża, zadaszona wiata, jest palenisko z grillem, ławki i stoły.
Maszerujemy dalej drogą przez las do miejsca, gdzie ustawiona jest tablica informacyjna, stąd zaczyna się podejście na szczyt. Wdrapujemy się po bazaltowych schodach, a jest ich 445.
Po kilkunastu minutach osiągamy wierzchołek góry dawny Spitzberg -501 m. Jest on kominem mioceńskiego wulkanu, a jednocześnie jednym z najlepszych punktów widokowych w Krainie Wygasłych Wulkanów.
Przy dobrej widoczności można podziwiać Karkonosze, Góry Izerskie i Kaczawskie.
Na szczycie występują liczne odsłonięcia bazaltu o budowie słupowej, które służą wędrowcom jako dość nie wygodne siedziska. Udało nam się znaleźć takie miejsce i na chwile przysiedliśmy na skale.
Ostrzyca ze względu na wybitne walory przyrodnicze już w 1926 r została objęta ochroną, nie można było tu tworzyć kamieniołomów, polować na zwierzęta i niszczyć roślinności. Obecny rezerwat florystyczno-geologiczny o nazwie Ostrzyca Proboszczowicka utworzono w 1962 r. Ma on na celu zachowanie unikatowego gołoborza bazaltowego oraz ochronę roślinności porastającej szczytową część wzgórza.
Z Ostrzycą wiążą się też liczne legendy i podania. Jedna z nich mówi, że w czasach reformacji mieszkało w Legnicy i okolicznych miejscowościach wielu „innowierców”, którzy rządzili się własnymi prawami cudzych nie respektując. Jednak pewnego razu miarka się przebrała. Wówczas to pod osłoną nocy w Legnicy zjawił się diabeł i wszystkich heretyków powsadzał do olbrzymiego wora. Planował zabrać ich do swojego królestwa, jednak leciał zbyt nisko i zawadził o skalisty szczyt wzgórza. Worek rozdarł się, a niewierni rozsypali się po okolicy…… Do dziś potomkowie przyjeżdżają do Twardocic, aby zobaczyć obelisk postawiony na wspomnienie tamtych czasów. Podania mówią też, że wzniesienie było miejscem pogańskiego kultu słońca i sabatów czarownic. Jest też legenda „Czarnego Janka”, bliższa naszym czasom. Po II wojnie św. w lasach okalających wzgórze stacjonowały odziały partyzanckie, wspomnianego Janka, które walczyły z władzą ludową. Jest to postać dość kontrowersyjna. Dla jednych bojownik, bohater, dla innych bandyta. Wiadomo, że został rozstrzelany przez pluton egzekucyjny mając 28 lat. Powstał na jego temat artykuł autorstwa Z Abramowicza. Jak widać ten powulkaniczny stożek od wieków otoczony był tajemnicą, przyciągał też rzeszę turystów. 1839 r właściciel majątku w Proboszczowie F Prentzel wybudował niewielką gospodę-schronisko (zniszczone po wojnie).
Ułożono też bazaltowe schody z poręczami, postawiono kamienne ławki dla wędrowców. Na szczycie, dla bezpieczeństwa zamontowano barierki.
Dzisiaj ze względu na ładną pogodę ludzi było co nie miara, dlatego dość szybko udaliśmy się w drogę powrotną do samochodu.
Na ostatnie wzniesienie, które mieliśmy w planach wychodzimy z Rochowa, który jest integralną częścią wsi Twardocice. Maszerujemy zielonym szlakiem „Zamków Piastowskich”, polną drogą
mając za plecami niedawno zdobyty stożek Ostrzycy
do miejsca biwakowego. Oprócz ławek, paleniska, czy tablic informacyjnych w oczy rzuca się mały, biały krzyż.
Na jednej z ławek odpoczywał starszy pan, który widząc nasze zainteresowanie krzyżem opowiedział nam o tragedii jaka wydarzyła się w tym miejscu. Jakiś czas temu, przy ścince drzew wydarzył się wypadek. Spadające drzewo przygniotło 14 niego chłopca z sąsiedniej wsi. Na pamiątkę tego smutnego wydarzenia jego bliscy postawili krzyż z sercem.
Wyryte na sercu słowa ” Nie czekaj na piękne chwile. Twórz je teraz”, mówią o tym co w życiu jest najważniejsze. Nie planuj, tylko żyj danym dniem, bo nie wiesz co cię jutro czeka. Po miłej konwersacji z panem ruszyliśmy dalej. Co prawda za paleniskiem wiedzie na skałę Świątka wydeptana ścieżka
my natomiast podreptaliśmy skrajem lasu dalej za zielonymi paskami.
Po kilkunastu minutach skręciliśmy w las. Trochę pochaszczowaliśmy, ale nie zawodny GPS doprowadził nas pod ścianę Świątka (niem. Heiligenberg).
Mierzy on sobie 330 m. Wzgórze jest powulkanicznym stożkiem zbudowanym z bazaltów plioceńskich.
Ze wschodniej i południowej strony widoczne jeszcze są dawne wyrobiska kamieniołomu bazaltu. Kiedyś to był szczyt widokowy.
Jest to kolejny niepozorny szczyt ukryty w gęstwinach lasu nie oferujący widoków.
Oznaczenie wzniesienia znajduje się kilka metrów poniżej szczytu. Na drzewie przymocowana jest żółta tabliczka.
Wejście na skały nie jest trudne, aczkolwiek jak pisałem wcześniej widoków z nich nie uświadczymy.
I jak poprzednie wzgórza, tak i to ma swoją legendę. Według niej, w średniowieczu istniała tu świątynia do, której pielgrzymi podchodzili na kolanach z Rochowa. Kościół został spalony przez husytów w XV wieku. Tyle podanie, a rzeczywistość jest taka, że można by było bardziej wyeksponować skały, po przez wycięcie krzaków. Wracamy do samochodu.
Dzisiejsza objazdówka przypomniała nam Grodziec i Ostrzycę, na dwóch pozostałych wzniesieniach byliśmy pierwszy raz, chociaż jak się okazało bywaliśmy nie opodal nich. Schowane w leśnych gęstwinach, mało wybitne nie są często odwiedzane. Dzięki koronie kaczawskiej zdobyliśmy kolejne wygasłe wulkany.
Kolejne ciekawe miejsca opisałeś.
Dobrze, że udało się dostrzec pożar gdy dopiero się tliło, chociaż długo jednak musieliście na straż czekać. Mam nadzieję, że pożar się już bardziej nie rozniósł.
To było dopiero zarzewie pożaru. Strażacy ochotnicy przybyli po około 50 minutach od zgłoszenia. Tam nie można było wjechać, wszystko musieli wnieść na piechotę. Poinformowali mnie o zakończeniu akcji.