Do Piwnicznej Zdrój przyjeżdżamy późnym popołudniem. Po drodze zatrzymujemy się kilka razy. Pierwszym przystankiem jest niewielkie miasteczko położone we wschodniej Słowacji w kraju preszowskim – Spišská Belá. Historia Białej Spiskiej związana jest z przybyciem na Spisz niemieckich osadników. Rozwój miasta przyczynił się do powstania kilku ważnych budowli m in. kościoła św. Antoniego pustelnika, który został wybudowany przez niemieckich kolonistów w latach 60 tych XIII w. W kolejnych latach poddawany był przebudowie i w 1720 r zmieniono jego styl z romańsko-gotyckiego na barokowy.
Niestety świątynia była zamknięta i nie dane nam było zobaczyć jej wnętrz. Obok kościoła po jego zachodniej stronie usytuowana jest renesansowa dzwonnica z 1590 r.
Wnętrze jej jak dowiadujemy się z opisu zdobią trzy stare dzwony. Niewielki rynek otaczają stare niemieckie kamienice mieszczańskie. Kolejnym zabytkiem w centrum podtatrzańskiego miasteczka jest ratusz,
który jak wynika z dokumentów istniał już w 1637 r. był on kilkukrotnie przebudowywany. Kilkadziesiąt kroków dalej stoi kolumna Maryjna z 1729 r.
Nieopodal rynku przy dobrze widocznym kościele ewangelickim z 1786 r umiejscowiony jest pomnik pierwszego czechosłowackiego ministra wojny Generał Milan R. Štefánika (1880-1919).
W latach 1945-1946 kilkuset miejscowych Niemców zostało przymusowo wysiedlonych. Tym samym, 700 letni rozdział w historii miasta związany z niemiecką w nim obecnością, został zamknięty. Po krótkim
spacerze urokliwymi uliczkami
udajemy się w dalszą drogę. Jadąc przez Podoliniec uwagę naszą zwróciły stojące nieopodal głównej drogi stare samochody. Zatrzymujemy się. Na północnych rubieżach słowackiego Spiszu usytuowany jest słowacki Podolinec. Historia podaje, że dzieje tego miasteczka związane były z Polską. Osada powstała około XIII w, gdy tereny te należały do ziemi sądeckiej i książąt krakowskich. W połowie XIV w. miejscowość dostała się we władanie Węgier, by ponownie powrócić w granice Polski po kilkudziesięciu latach. I tak było do 1769 r. W kolejnych latach Podoliniec został zajęty przez Austriaków i włączony do Węgier. Po upadku Austrio-Węgier, w 1818 r miejscowość i jej okolice zostały przejęte przez wojsko polskie. Później ze względu na zapowiedziany plebiscyt, polska strona wycofała się z zajmowanego terytorium. Ostatecznie do plebiscytu nie doszło i w 1920 r miasto oficjalnie znalazło się w granicach Czechosłowacji. Zostawiamy samochód na parkingu i podchodzimy na zabytkowe centrum. Na niewielkim rynku urządzono pokaz starych samochodów.
Właściciele dumnie opowiadali o swoich maszynach.
Mnie szczególnie zainteresował piękny ford.
Senne miasteczko pomimo zbliżającego się południa budziło się chyba dopiero ze snu. Lokale gastronomiczne niestety były zamknięte. Nie było nawet, gdzie napić się kawy. Oprócz oglądających zabytkowe auta nikogo na ulicach nie było. Wspomniane centrum to m in. kościół WNMP z końca XIII w,
renesansowa dzwonnica na planie prostokąta
z charakterystyczną attyką z 1659 r. i dzwonem z 1392 r.
Również cenny jak wspomniana świątynia jest oddalony od rynku jakieś 100 m, dawny kompleks klasztorny pijarów
z kościołem św. Stanisława z dwiema charakterystycznymi barakowymi wieżami z XVII w. Oczywiście wszystkie przybytki były zamknięte.
Wracamy do samochodu
i kierujemy się w stronę granicy. Zatrzymujemy się jeszcze na poboczu drogi żeby zrobić zdjęcie towarzyszącemu nam od pewnego czasu przełomu Popradu.
Zajeżdżamy do centrum Piwnicznej Zdrój z zamiarem zjedzenia obiadu. A tu porażka, auta nie ma gdzie zaparkować.
Każdy skrawek parkingu zajęty. W końcu gdy już znaleźliśmy miejsce przy PKP to w knajpkach, jak na parkingu, tłok.
Postanawiamy jechać na kwaterę, czyli do Łomnicy Zdrój. Stara wieś, założona przez Kazimierza Wielkiego leży wzdłuż potoku Łomniczanka. Graniczy z miastem Piwniczna Zdrój i ma charakter turystyczny. Udało nam się załatwić fajną kwaterę w agroturystyce.
Rozpakowujemy się i wychodzimy na rekonesans okolicy. Ogólnie Beskid Sądecki nie jest nam obcy ponieważ wielokrotnie gościliśmy na jego szlakach. Starałem się więc znaleźć trasy, na których jeszcze nasza noga nie stanęła. I tak, pierwszą pętelkę zaplanowałem z Łomnicy Zdrój. Następnego dnia ruszamy rano za niebieskimi znakami w górę wsi.
Początkowo droga wiedzie asfaltem.
Po minięciu tablicy Lasów Państwowych trasa zmienia się w szutrową drogę, łagodnie wznoszącą się pod górę do zabudowań leśnictwa Łomnica,
Teraz szlak obniża się nieco duktem do strumienia.
Po przekroczeniu Łomniczanki skończyła się spokojna wędrówka. Zaczęło się natomiast dość strome podejście.
Krok po kroku pniemy się coraz wyżej, na przemian po skale i sypkich kamieniach. Pogoda niestety nie umilała nam wędrówki. Zamiast zapowiadanego bezdeszczowego dnia pojawił się kapuśniaczek. Trasa złagodniała gdy dotarliśmy do niewielkiej Hali Groń (950 m).
Mgła, która otuliła polanę nie pozwoliła nam podziwiać widoków. Dlatego dość wartko przechodzimy halę i zanurzamy się w leśną knieję, by po chwili dotrzeć do Hali Skotarka (970 m).
Po wyjściu z lasu ukazują się nam kontury starych opuszczonych chat.
I tak jak wcześniej brak jest jakichkolwiek widoków. W dawnych czasach polanę eksploatowano dość mocno, była koszona i wypasano na niej zwierzęta. Szkoda, że teraz tak piękna hala nie jest użytkowana. Stopniowo zarasta i z biegiem czasu podzieli los innych beskidzkich polan. Nic nam nie pozostało jak iść dalej ścieżką, która nieznacznie wspina się coraz wyżej do rozwidlenia szlaków niebieskiego i czerwonego.
Stąd mamy już jak wskazuje szlakowskaz tylko 400 metrów do schroniska.
Niebawem wychodzimy na zachodni skraj Hali Łabowskiej.
Dawna polana pasterska umiejscowiona jest w środkowej części pasma Jaworzyny na wysokości 1061m. Nazwa hali wzięła się od łemkowskiej wsi Łabowa. Gdy po II wojnie św. w ramach akcji Wisła Łemkowie zostali wysiedleni hala przeszła w posiadanie lasów państwowych. Obecnie część polany jest własnością PTTK. Znajduje się tu ważny węzeł szlaków turystycznych (biegnie tędy GSB) i schronisko PTTK im. Władysława Stendery
do, którego zachodzimy na ciepłą strawę. I pomimo marnej pogody sala nie świeciła pustkami. Spotykamy takich co robili główny szlak beskidzki, rowerzystów i takich jak my, którzy wyszli na wycieczkę pomimo nie sprzyjającej pogody.
Po zasłużonym odpoczynku i co nasz miło zaskoczyło,
poprawie pogody ruszamy za żółtym oznaczeniem. Powyżej schroniska z przylegającej do niego rozległej polany pojawiają się widoki w kierunku północnym i północno-wschodnim. Widać doskonale pobliskie szczyty Beskidu Sądeckiego.
Przygotowane jest też miejsce do odpoczynku, biwakowania w postaci zadaszonej wiaty z ławkami,
paleniska. Całość uzupełniają polowy ołtarz,
tablice edukacyjne i obelisk upamiętniający zabitych przez komunistów w roku 1949 żołnierzy Polski Podziemnej, ich dowódcy S Pióra „Emirem” i kapelana W. Gurgacza.
My maszerujemy dalej, zagłębiamy się w las i przez rozdroża, Wargulszańskie siodło,
Lichoniowe Góry,(ciąg polan, skąd są widoki m in. na hale Groń i Skotarki)
dochodzimy do drogowskazu, który wskazuje ścieżkę do Studni Grzybiarzy. Zaciekawieni schodzimy ze szlaku i po kilku minutach jesteśmy przy studni.
Jak się okazało jest to jaskinia pseudokrasowa,
która jak przeczytałem w opisie ma 8 m długości i 5 m głębokości. Wracamy do żółtych znaków
i kolejny, krótki przystanek robimy przy siodle pod Parchowatką (900 m).
Dawniej obszar siodła był bezleśny. Zamieszkiwali go Łemkowie, którzy uprawiali pola i wypasali zwierzęta na łąkach. Po ich wysiedleniu (1947 r) teren z czasem zaczął zarastać. Na niewielkiej polanie znajduje się kilka opuszczonych chat. Pozostałości po dawnych przysiółkach, przypominają wędrowcom o ludziach którzy żyli i trudnili się pasterstwem na owych ziemiach. Odsłania się też panorama na pasmo Radziejowej i słowackie wzniesienia.
Szlak omija Parchowatkę od południa.
Schodzimy za żółtymi paskami w dół do wsi Mrozkówka.
Po wyjściu z lasu
otwierają piękne widoki.
Jeszcze po drodze,
za zgodą miłej pani objadamy się śliwkami.
Małe, niewyględne, w ogóle nie zachęcały żeby je chociażby spróbować. Ale Dorotka nie przepuści żadnej okazji jeśli jakikolwiek owoc jest w zasięgu ręki. Nie chętnie, ale spróbowałem. Dojrzałe, słodziutkie po prostu niebo w gębie. Wracamy na kwaterę łąką,
między domostwami następnie asfaltem. Trasa okazała się dość przyjemna i co najważniejsze nowa dla nas. Wyniosła 14 km i 650 m przewyższenia.
W B. Sądeckim byłem raz, wieki temu (2008), to był mój plan, główny na 22gi, niestety nie udało się. Pamiętam, że Hala Skotarka mnie niezwykle urzekła… Plan przeniesiony na 23ci 😉
Polecam gorąco Beskid Sądecki, jest piękny, a szlaki widokowe.