Na niezwykłe piękno wyspy składa się ogromna różnorodność krajobrazów. Wśród nich są trzy pasma górskie. Położony na wschodzie masyw Dikti (Dikti- 2148m n.p.m.), w środkowej części lądu wznoszą się góry Idi (Psiloritis- 2456 m), a na zachodzie Lefka Ori (Białe Góry, Pachnes-2452 m).
Wybierając Kretę na urlop mieliśmy na uwadze wspomniane góry, o których sporo czytaliśmy. Chcieliśmy w ciągu dwóch dni pochodzić po Białych Górach i zdobyć ich najwyższy szczyt. Po śniadaniu i błogosławieństwie naszej gospodyni wychodzimy na podbój gór. Pierwszy etap to dojście do schroniska, zdobycie dwie-trzy pobliskie kulminacje. Nocleg w schronisku, by bladym świtem rozpocząć trekking. Trasa to około 8 godzin marszu na Pachnes. Następnie zejście do Anopoli i powrót do hotelu autobusem. Plany planami, a wyszło jak wyszło, ale po kolei. Spod hotelu idziemy asfaltem
znaną nam już trasą w stronę wąwozu Samaria. Po trzech kilometrach znajduje się dobrze oznakowane odejście
na szlak, który wiedzie do schroniska.
Przechodzimy obok niedokończonej inwestycji budowlanej,
tak na marginesie ładny budynek z widokami na góry. Wspinamy się kamienistą, szeroką drogą
w towarzystwie przechadzających się i ignorujących nas kóz.
Im wyżej
tym lepiej widzimy naszą krętą drogę
i tą, która jeszcze jest przed nami.
Po drodze minął nas sunący bardzo wolno samochód z beczkami na pace. Pomyśleliśmy, że wiezie zaopatrzenie do schroniska. Szlak za każdym zakrętem
prowadzi coraz wyżej
i wyżej i tak 4,5 km. Przed wypłaszczeniem ponownie minęło na to samo auto, wracało w dół.
Nic nie wskazywało, że za chwilę spotka nas niemiła niespodzianka.
Samo schronisko Kalergi (1680 m)jest pięknie położone,
nad urwiskiem
skąd rozpościera się panorama na góry
i dolinę z pasącymi się owcami
i to dla nich były wiezione beczki (wypełnione wodą), ale tego dowiedzieliśmy się później. Dopiero przed budynkiem zorientowaliśmy się, że coś jest nie tak.
Środek lata, a tu cisza, drzwi zamknięte i tylko wszędzie kozy, kozy.
Ogarnęła nas złość, bo żeby iść dalej było już za późno. Nie byliśmy przygotowani na nocleg pod gołym niebem. Największy jednak problem to brak zapasu wody i cieplejszego nakrycia. Cóż było robić, szybka decyzja – wchodzimy na pobliskie szczyty
i górami wracamy do hotelu. Po chwili odpoczynku podążamy dalej
szeroką, szutrową drogą,
którą terenówka przejedzie bez problemu.
Mozolnie krok po kroku
wchodzimy na dwa wierzchołki.
W drodze na jeden z nich znajduje się
kamienna chatka, dobra na przekimanie, przeszła nam myśl, może spróbować, ale co z wodą, pitną wodą?
Myśl o nocowaniu jak szybko przyszła, tak i bardzo szybko odeszła. Po prostu nie da się przebywać na otwartym terenie bez uzupełniania płynów. Otacza nas piękny górski krajobraz. Nazwa gór jest adekwatna do ich koloru,
są jasne z powodu ich budulca – skał wapiennych.
Oświetlane przez słońce
wyglądają pięknie.
Przeczytałem gdzieś,
że w wyższych partiach Gór Białych
panuje księżycowy krajobraz.
W pełni zgadzamy się z tym stwierdzeniem.
Po kilku godzinach dreptania po skałach zmęczeni,
ponieważ temperatura powietrza robiła swoje zawracamy
w stronę schroniska z nadzieją,
że może jest już otwarte.
Niestety nic się nie zmieniło.
Na krzyżówce szlaków
podążamy za czerwono-niebieskimi paskami,
które prowadzą do Omalos.
Po drodze zdobywamy
jeszcze jedną
kulminację,
z której spoglądamy min. na zostawione w tyle schronisko.
Przed nami długie, czterogodzinne, skąpane w słońcu zejście.
Idziemy grzbietem
następnie schodzimy,
trawersujemy zbocze, czasami delikatnie podchodzimy
i znowu schodzimy.
Między skałami
zaczynają pojawiać się rośliny,
pojedyncze drzewa
i cierniste krzewy. I tak do pierwszych zabudowań wsi.
Do hotelu doszliśmy
wykończeni przez słońce.
Wysoka temperatura, brak jakiegokolwiek zacienionego miejsca, długie godzimy marszu i niesamowite pragnienie płynów potrafi zweryfikować kondycję piechura. Nauczeni doświadczeniem następnym razem wycieczkę po Górach Białych (na Pachnes) zaplanujemy inaczej. Dorotka śmiała się, że wypożyczymy terenowy samochód (bo nasze suzuki było za słabe) i przejedziemy góry autem, co jest możliwe, ale bez zdobywania szczytów. Szczerze mówiąc po ponad 12 godzinnej wycieczce
nie chciało nam się nawet zejść na kolację. Jednak po chłodzącej kąpieli głód dał o sobie znać.