Kreta 03.09.2024


Kolejny dzień to wypad w Góry Idi.

Pasmo góruje w centralnej części wyspy.

Wstajemy bladym świtem i po szybkim śniadaniu, krętymi drogami udajemy się do wioski Livadia, dalej jeszcze bardziej krętą, górską drogą wspinamy się na płaskowyż Lakkos Migerou.

Z racji podpisanej umowy przy wynajęciu samochodu pokonywane trasy muszą uwzględniać tylko asfalt (szutry nie wchodzą w grę). Pojazd może być pozostawiony tylko na oznaczonym parkingu.

Stosując się do wymogów zostawiamy nasze suzuki na parkingu obok kamiennych budynków schroniska (są trzy). Obiekty niestety były zamknięte.

Nie jest źle, tłumów nie ma. Trzy auta wjechały jedno po drugim, w tym nasze.

Jedno już stało. Jak się później okaże jest to samochód czterech Greków, którzy nocowali na szczycie. Spotkamy ich na szlaku.

W trasę wyruszamy jako drudzy, przed nami „pobiegła” młodzież.

Czerwone kropy

prowadzą nas

ścieżką, zakosami pod górę.

Następnie kierują na północne zbocze góry Aghatias.

Na wysokości 1750 m, co pół km są oznakowania w postaci napisu na skale

mamy pierwsze delikatne wypłaszczenie. Można chwilowo unormować oddech i napić się wody. Przed nami strome podejście. Pięknie prezentują się płaskowyż Migerou i okoliczne góry,

których znaczna część jest już poniżej naszej wysokości. Pojawiają się też ciekawskie kozy.

Im jesteśmy wyżej, tym lepiej widzimy hopki, które musimy pokonać.

Po 3 km stajemy na niewielkim siodle znajdującym się na wysokości około 2250 m. Patrząc przed siebie doskonale prezentuje się cel naszej wędrówki.

Można już dostrzec zarys kamiennej kapliczki wyznaczającej szczyt. Mijamy też wspomnianych Greków, przystają na chwilę, aby zamienić z nami kilka słów. Następnie wartkim krokiem maszerują w dół.

Powyżej siodła nasz szlak łączy się z szlakiem biegnącym z płaskowyżu Nida – E 4. Pokonujemy trawersem wspomniane już północne zbocze góry Aghatias. Należy tu zachować szczególną ostrożność, gdyż trasa wiedzie zboczem skalnego rumowiska. Po długim trawersie osiągamy kolejne siodło, umiejscowione pomiędzy szczytem Aghatias, a Psilortis. Szlak wchodzi na pośredni szczyt,  w drodze powrotnej zahaczymy o niego. Dalsza część drogi to podejście na kulminację.

Po ponad dwóch  godzinach

stajemy na szczycie najwyższej góry Krety – Psiloritis ( Wysoka Góra – 2456 m). Tradycyjnie oznajmiamy to uderzeniem w dzwon

Wierzchołek funkcjonuje pod trzema nazwami: wspomniany Psiloritis, Mount Ida i Timios Stravos (Święty Krzyż), ta ostatnia nazwa dotyczy kamiennej kapliczki znajdującej się na górze.

Od naszego gospodarza dowiedzieliśmy się, że do owej kapliczki w czasie Święta Podwyższenia Krzyża w dn. 14 września na mszę pielgrzymują wierni. Pielgrzymi przybywają dzień wcześniej,

wieczorem i nocują w zbudowanych przez siebie legowiskach – dziury w ziemi otoczone kamiennymi murkami.

Ze względu, że zdobycie Timios Stravos poszło nam dość wartko robimy sobie na szczycie dłuższą przerwę, tym bardziej, że jesteśmy sami. Młodzież minęliśmy podchodząc na kulminację, oni już wracali. Wiatr owiewa spocone ciała, miła ochłoda, uzupełniamy płyny. Zwiedzamy wnętrze kaplicy,

podziwiamy rozległą panoramę,

która obejmuje północne, jak i południowe wybrzeże.

Spoglądamy z góry na charakterystyczny w terenie Fajstos.

Stoki Psiloritisu pozbawione są drzew, a w wyższych partiach w ogóle roślinności, oraz jakichkolwiek źródeł wody. A nie zawsze tak było, w dawniejszych czasach grzbiety Mont Ida porośnięte były bujnymi lasami, w których, jak mówi mitologia, mieszkali Kureci – dawne opiekuńcze bóstwa wyspy. W drogę powrotną ruszamy, gdy na horyzoncie pojawiają się turyści.

Zaszliśmy jeszcze na wspomniany pośredni szczyt

(zajumali tabliczkę).

Pokonujemy spokojnie  trasę

do schroniska.

Niższe stoki gór zaadoptowały owce,

nie zabrakło też kóz

Na dole byliśmy około 13 ej, niektórzy dopiero startowali.

Uważam, że nie był to najlepszy pomysł, bo nad Mount Ida zbierały się chmury,

ale to jest tylko moje subiektywne spostrzeżenie. Sam szlak jest stosunkowo prosty, widokowy i dość przyjemny. Po drodze zajeżdżamy do uroczej miejscowości Melidoni, głód dał o sobie znać. Wąskie ulice,

gdzie centrum miasteczka wyznacza skrzyżowanie dróg i zabytkowa studnia.

Kilka metrów dalej góruje duża świątynia.

Doświadczenie nauczyło nas, że najlepsze jedzenie dostaniesz w tawernie, gdzie jadają miejscowi. Auto zostawiamy, tak jak inni na skrzyżowaniu. Pytamy starego Greka, tak dla przyzwoitości, czy może tu stać, podniesiony kciuk i wymowna mina oznajmia nam, że tak, nie ma problemu. Wybieramy tawernę,

zamawiamy souvlaki i zimne napoje. Tradycją w Grecji jest, że jako przystawka podawana jest oliwa z oliwek i świeży chleb.

Fakt, że czekaliśmy długo, ale warto było. Souvlaki, rewelacja, baranina mięciutka, przesiąknięta ziołami, a dodatki, niebo w gębie.

Dodam tylko, że ja nie przepadam za warzywami, a tu m in. czerwona cebulka, tak podana, że tylko palce lizać. Posileni wracamy do Bali. Spacer,

kąpiel w morzu, kolacja i odwiedziny w naszym już ulubionym barze, to uzupełnienie dnia.

Skończył się kolejny przyjemny dzień.

cdn…